wtorek, 25 grudnia 2012

wesołych świąt


wszystkim, którzy ledwo co wygrzebali się z łóżka i nadal nie mają ochoty nic jeść po wczorajszej Wigilii i piją tylko kompot z suszu

dużo radości na te Święta i wielu pięknych chwil z rodziną!

czwartek, 20 grudnia 2012

pieRRRniczki

pierniczkowa manufaktura działała cały poprzedni weekend. oto są efekty!


w tym roku serduszka opanowały ażurowe zdobienia lukrowe.

a ja znikam na uczelnię, od jutra zaczynam ostre przygotowania! choć wigilia w tym roku nie u nas w domu-to i tak trzeba przygotować ozdoby.

ściskam, tak przed końcem świata!


wtorek, 11 grudnia 2012

mikołaj-owe

kiedy byłam mała, nie przepadałam-wręcz nie znosiłam czytać książek. lektury czytała mi moja mama, bo mi się nie chciało. jak zaczynałam czytać książkę w łóżku, to momentalnie zasypiałam. 
aż tu nagle... sama tego nie podejrzewałam, ale teraz trudno mi zasnąć bez kilku stron książki czy gazety.
tym bardziej, nie podejrzewałam, że książka będzie mnie w stanie, aż tak wciągnąć, że przeczytam ją w jedną noc... z tą by tak było - tylko, że chęć snu wygrała. i tak w dwa wieczory przeczytałam mój mikołajowy prezent:


polecam - wszystkim tym, którzy uważają Mazurównę za wariatkę z tęczą na głowie, która 'lansuje' się w programie telewizyjnym oraz tym, którzy znają ją jako kobietę tańczącą-wyzwoloną.
bardzo fajnie się czyta, bardzo interesujące są te jej noce z mężczyznami - i to bez podtekstów.

...

mikołajki już były, za 2 dni inne święto a później Boże Narodzenie, więc czas zbierać prezenty! zawsze mam torbę z podarunkami zachomikowaną gdzieś w szafie. powoli, powoli już się wypełnia.
uchylam rąbka tajemnicy:


jak widać, jest przewaga książkowych prezentów!

Ale... muszę się wreszcie zebrać i zacząć robić kartki świąteczne, bo to najwyższy czas. na weekend mam zaplanowane pieczenie pierniczków i ich dekorację, sprzątanie już było, a później tylko wigilijne przygotowania. 

a na ten moment ściskam Was
jeszcze zakatarzona

i zapraszam na Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu!

sobota, 1 grudnia 2012

już grudzień

mam ostatnio spore zaległości w blogowaniu... i to nie tylko w działalności na własnym blogu, ale również zaglądaniu do Was.
spróbuję nadrobić, choć może to być ciężkie.

...

wczoraj odwiedziłam sklep ikea, zobaczyłam świąteczne ozdoby i uświadomiłam sobie, oho 23 dni do Wigilii!

na szczęście już zaczęłam, przynajmniej kulinarne przygotowania, w mijającym tygodniu udało mi się zagnieść ciasto na pierniczki! według przepisu który mam (z XIX wieku) ciasto powinno leżakować sobie minimum 3 tygodnie, więc chyba zmieściłam się w czasie.

wracając do ikeowskich klimatów, to oświadczam, że zakochałam się w pewnej tkaninie, oto ona:

                                                zdjęcie pochodzi stąd.

tkanina jest przecudowna! taka świąteczna. idealna dla tych leniwych co im się nie chce ubierać choinki! (dla ścisłości, ubierać choinkę lubię, ale już z jej demontażem to tak średnio).

mimo mojej miłości do choinkowej tkaniny, nie zdecydowałam się na kupno. czemu? -nie wiem! może dlatego, że nie miałabym gdzie jej powiesić...
ale zastanawiam się nad tym, czy czasami przed samymi świętami nie będzie można jej kupić w cenie promocyjnej... może wtedy się zdecyduję?
albo w przypływie miłości pojadę tam i sobie kupię, ot co!

zobaczymy. jak na razie najpotrzebniejsze są chusteczki, gripex czy inne ustrojstwo i krem na podrażniony nos.
czyli przeziębienie kolejne, tak co 2 tygodnie coś mnie łapie i rozwala na łopatki.

ściskam, nie przesyłając zarazków!
miłego weekendu

poniedziałek, 5 listopada 2012

wieniec-wianek

przez ten 'długi' weekend udało mi się podczas spaceru nazbierać kilka jesienno-zimowych darów, tak oto powstał wianek na drzwi. lekko zachodzący na bożonarodzeniowe klimaty ale jednak też jesienny.
zrobiony na podstawie z leszczynowych witek, świerkowych gałązek, dwóch rodzajów dzikiej róży, liści jeżyny wraz z ususzonymi gałązkami, liśćmi róży oraz drucika miedzianego i sznurka lnianego prezentuje się następująco:


zdjęcie jakościowo marne bo wykonane telefonem (zapomniałam aparatu).

dobrej nocy.
bo rano trzeba wstać, choć już wiem, że mi się nie chce ;)

piątek, 2 listopada 2012

daawnoo


znów dawno mnie tu nie było. ale szczerze powiedziawszy nie mam czym się poszczycić i pokazywać na blogu.

moja wiejska maszyna do szycia znów odmówiła posłuszeństwa i jakoś od miesiąca jest na mnie obrażona i nie chce plątać od dołu, uprzedzę pytania - ona tak ma, po jakimś czasie sama się naprawi (mam nadzieję).

tak więc w rękodzielniczej szufladzie czekają pomysły, takie na dobry sen:



efekt pokażę jak będzie gotowe.
a to będzie coś z wkładką i to jak aromatyczną!

jakiś czas temu, baardzo dawno, obiłam surowym lnem i koronką pewną sosnową ramkę i nie miałam na nią pomysłu. leżała i leżała, aż się doczekała. i tak moje ulubione rękodzielnicze wyroby z jarmarku bożonarodzeniowego we Wro prezentują się, tak po prostu się prezentują ;)



nie mam weny ani dobrego światła dla lepszych zdjęć. może jak pogoda się lekko poprawi...

a tu niespodziewanka, która jako ostatnia wyszła spod maszynowej igły:



tylko fragment, bo całość owiana jest tajemnicą.

reasumując, żyję i mam się nawet dobrze, ale rękodzielniczy warsztat umarł. czekam na wenę lub cokolwiek innego co mnie zmotywuje do dalszego działania.

ściskam
dobrego popołudnia!

poniedziałek, 8 października 2012

zaległe kulinaria francuskie

troszeczkę zaniedbałam moje blogowanie, były różne powody. w życiu się zmienia, pogoda się zmienia, pory roku się zmieniają - a ja - siedzę przeziębiona z wielką herbatą w bolesławieckim kubku.

rozpoczął się rok akademicki, na głowie mam trochę więcej spraw, choć nie powiem, koniec lata był inspirujący - spędziłam trochę czasu przy maszynie, która raz chciała współpracować a raz nie - powstało coś polarowego różowego, ale nie mogę tego pokazać, bo to prezent na powrót ;) no i zakończeniem wakacji (dość długich aczkolwiek leniwych był wypad w tatry)

obiecałam dalszy ciąg opowieści o mojej wyprawie do Francji, tym razem będzie trochę kulinarnie, no to zaczynamy!



owoce morza - moja miłość od pierwszego spróbowania lata temu. 
tym razem dzięki podróży do Normandii miałam okazję w nadmorskim miasteczku Trouville Sur Mer zobaczyć rybaków wystawiających te piękności. ogrom, zatrzęsienie i ten zapach - nie da się opisać.
popołudniu gdy na bulwarze pojawiło się więcej ludzi, można było zjeść świeżutkie ostrygi, małże czy krewetki podawane na talerzach wysypanych lodem wraz z lampką wina.
ja sama zaopatrzyłam się w 3 litry muli i wciągnęłam je ze smakiem po powrocie do domu.


i kolejna miłość, ale tym razem mrożona. na pewną kolację, jako przystawka. a jako danie główne, oczywiście żabie udka - obsmażone w czosnku, szalotce, natce i zaprawione śmietaną. jadłam nie pierwszy i nie ostatni raz.


i troszkę słodkiego - czyli makaroniki. czaiłam się na nie cały wyjazd a kupiłam je ostatniego dnia w Lidlu. pięknie wyglądają, najtańsze nie są - ale powiem szczerze, szału nie ma. nie zauroczyły mnie smakiem. według mnie lepiej wyglądają niż smakują.
następnym razem mam obiecany kurs pieczenia własnych makaroników, takich domowych, pod okiem byłego szefa kuchni.

jeśli chodzi o francuskie kulinaria, to powiem tak - zawsze wracam z nadbagażem kilogramów. zupełnie inny styl jedzenia, nikłe śniadania, przelotne obiadki (z przerwą w pracy) i straszne, długie i obfite kolacje. nie powiem, że mi to nie pasuje, bo sama nie przepadam za jedzeniem śniadań, ale najadanie się na noc... eee to chyba nie dla mnie.

każdemu kto odwiedzi ten kraj polecam wizytę w sklepach spożywczych, ja jestem zachwycona bogactwem, nie tyle warzyw i owoców co różnorodnością mięs i dań gotowych (co może najzdrowsze nie jest, ale szybko można coś wykombinować dla tabunu gości).
ja najchętniej cały mój bagaż bym poświęciła na jedzenie, co jest mało możliwe, bo leciałam samolotem z bagażem podręcznym - przy okazji pozdrawiam pana celnika, który zarekwirował mi 2 sery twierdząc, że to płyn ale zostawił foie gras ;)

do napisania, Wasza, ostatnio kura domowa - z powołania i chęci
(napisałabym też o pewnym buraku, który podbił moje serce i o kacze w pomarańczach mojej ciotki, ohh)

ściskam

sobota, 29 września 2012

w górach schodziłam nogi

jeden z powodów dlaczego tu dawno nie zaglądałam...


wybaczycie?

;)

środa, 5 września 2012

podróże

sierpniowy wypad do Francji nie był moją jedyną wizytą w tym kraju. to już po raz czwarty odwiedzałam stolicę, czyli Paryż, który można powiedzieć, że znam. więc w tym roku skupiłam się na zwiedzaniu okolic.

wycieczkę rozpoczęłam od Fontainebleau - pałacu w który często przebywał Napoleon. piękny, ociekający przepychem, z cudnymi ogrodami w których można usiąść na trawie i zrobić piknik. miasteczko samo w sobie również urokliwe:



kolejnym punktem programu, a raczej głównym celem był wypad na jeden dzień nad morze do Trouville sur Mer. normandia, morze północne, możliwość zaobserwowania przypływów i 
odpływów morza - bezcenne. no i targ rybaków a raczej poławiaczy owoców morza. pięknie było i słońce też dopisało:


punktem obowiązkowym mieszkając pod Paryżem było wybranie się do centrum miasta. chyba z wyjazdu na wyjazd w Paryżu jest coraz więcej turystów. pochodziłam po 'najważniejszych' punktach po drodze odwiedzając targi i stragany i tak padnięta wróciłam RER-em do domu:




ostatnie zdjęcie to Luxembourg Palace odkryty podczas poprzedniej wizyty. w niedzielę na ogromnej fontannie przed pałacem można zobaczyć dzieci bawiące się stateczkami (można je wypożyczyć na godzinę) a rodzice w parku słuchali koncertu muzyki poważnej. lubię tam wracać.


ostatnim celem był Wersal, w którym nigdy nie byłam. dużo kapiącego złota, bardzo drogie bilety dla zwiedzających, ale przecudne, ogromne, pięknie utrzymane ogrody:



ten wyjazd nie miał być wyjazdem krajoznawczym, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się odwiedzić tyle pięknych miejsc i morze (bardzo słone). kolejnym razem znów chciałabym się wybrać na plażę, ale może tym razem na południu Francji.

kolejny post kulinarny - już niebawem.

ściskam z późną kawą i pięknym wrzosem
to już jesień...

wtorek, 21 sierpnia 2012

przywiezione

z uwagi na to, że jakoś nie chce mi się segregować tej masy zdjęć z Francji postanowiłam zrobić nowe ;) czyli przedmiotów przywiezionych; no to zaczynamy:


troszkę rzeczy dla samej siebie, swojego ciała i wyglądu ;) czyli rewelacyjny naszyjnik, który układa się jak chcecie, apaszkę na którą polowałam a znalazłam ją w ciocinej szafie, troszkę próbek kosmetycznych (nie mogłam mieć więcej niż 100ml - bagaż podręczny) oraz kosmetyczko-torebka taka złota, o tam po lewej na górze ;)


kontynuując serię kosmetyczną, mydła - z wyższej i niższej półki. żałuję, że nie mogłam kupić więcej rzeczy z serii 'le petit marseillais' 


to teraz coś na słodko - makaroniki, czyli obiekt pożądania wielu ;) tylko kilka zachomikowałam do Polski, uległy lekkiemu zgnieceniu, ale żyją... jeszcze ;>


papierowe taśmy do dekoracji, również pożądane. w cenie 2,50 euro za 2 sztuki. no nie mogłam przejść obojętnie. a znalazłam je w niepozornym sklepie gdzie było wszystko, od kosmetyków, jedzenia, po słuchawki do mp3. kupiłam też papier do scrampów w róże i kropeczki.


fartuszek kuchenny, sprezentowany mi ze sklepu z Wersalu. a w tym sklepie widziałam tyyle ładnych rzeczy do domu...a ja mogłam tylko 10kg mieć.


i akcent paryski, choć w samej stolicy byłam tylko jeden dzień (bo Paryż powiedzmy, że już znam i nie miałam ochoty tłoczyć się razem z masą turystów). mimo, że to już moja czwarta wizyta w Paryżu zawsze przywożę breloczki - ten do autka. razem z moją szeklą zwaną przez niektórych żelastwem przy kluczach (wrrr...!!!).

na dziś to tyle. następnym razem pokażę coś innego.

miłego dnia! u mnie już chłodniejszego po nocnej burzy.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

wróciłam

stąpam już obolałymi po weekendowym weselu stopami po polskiej ziemi. 

niedługo na blogu pojawi się relacja z wyprawy podzielona na różne części (podróżniczą, kulinarną, to co w sklepach, inspiracje i może coś jeszcze)

pozdrawiam w ten słoneczny dzień, migawką z Paryża. na ochłodę - fontanna z widokiem na wiecie co ;)


przypominam, że od jutra zaczyna się święto ceramiki bolesławieckiej - zainteresowani przybywajcie. ja się też tam pojawię w weekend.

ściskam

wtorek, 7 sierpnia 2012

lecę!

dawno mnie tu nie było, to znaczy zaglądałam na Wasze blogi ale jakoś nie miałam o czym pisać. dużo się działo, niekoniecznie miłego i kolorowego-może dlatego.

żeby odpocząć i przynajmniej poczuć to, że mam wakacje, za 3 godziny wsiadam w samolot i lecę.
lecę może nie tak daleko, do znanego mi kraju i miasta, gdzie czekają mnie niekończące się wieczorne kolacje zakrapiane winem, podróże rewelacyjnym RER i Metro - tak rozwiązania komunikacyjne Paryża są przecudowne. tak więc lecę do serca Francji-Paryża.

jak wrócę to opowiem. przywiozę zdjęcia. pamiątki. i rzeczy wyszperane, które pewnie kiedyś się przydadzą.


i będę wypoczywać z książką i kawą (może nie w tak sielankowej wiejskiej atmosferze),

tylu samo startów co lądowań! 

ściskam

sobota, 14 lipca 2012

ojej dziś sobota czternastego!

wczoraj, pewnie jak wszyscy doskonale wiedzą był piątek trzynastego. dużo pechowych opowieści krąży wokół tej daty. ja na przekór wszystkim i wszystkiemu, jako urodzona trzynastego (ubolewam, że nie w piątek) i obchodząca imieniny trzynastego, uwielbiam tą datę i nie widzę w niej żadnego zło wróżenia.
na dowód tego usiadłam wczoraj do maszyny i późnym wieczorem skończyłam tworzenie, oto dowody:


podkładka pod kubek, miseczkę... cokolwiek co znoszę na swoje biurko aby mi umilało wieczorne siedzenie przed laptopem.

od rana dzisiaj też usiadłam do maszyny i powstała większa podkładka pod... wszystko:


na zdjęciu prezentuje się jako podkładka pod mój niedawny zakup, czyli miseczkę z ikea w której trochę lodów i brownie (ciasto czekoladowe). a przepis zaczerpnęłam z Grabiny. w mojej wersji bez żurawiny, czysta czekoladowa rozkosz.
choć wydaje mi się, że muszę dopracować jeszcze przepis na własne potrzeby.

ach bym zapomniała, została również stworzona flanelowa łapka/uchwyt do gorących garnków, tu już na swoim miejscu, czyli na piecu:


mam trochę zaległości w opowiadaniu co u mnie nowego: testowanie kremu, kwiatowe zakupy i inne.
cieszę się, że wracam do szycia.

miłej soboty czternastego!

wtorek, 10 lipca 2012

siedlisko

pamiętam, że jak byłam mała i gdy widziałam ten serial w telewizji to zdecydowanie wolałam przełączyć na cokolwiek innego. jakoś nie podchodziły mi takie klimaty.

zdjęcie wyszperane TU

na zimowe święta zrobiłam sobie prezent wygrzebując w centrum taniej książki obszerną pozycję (skusił mnie chyba różowy grzbiet książki).
była to biografia Zofii Nasierowskiej. po kupnie zabrałam się za wertowanie i kątem oka zobaczyłam, że ma Ona związek z serialem 'Siedlisko'. pogrzebałam i zobaczyłam o co chodzi.
<samą książkę zaczęłam czytać od końca, od momentu wyprowadzki na mazury>

i tak dobrnęłam do serialu. a że ostatnio w TV w niedzielę można śledzić odcinki 'Siedliska' to ucieszyłam się jeszcze bardziej. wyczekuję, nastaje pora obiadowa i zasiadam do oglądania.
nawet ostatnio razem z mapą Polski żeby odszukać wszystkie serialowe miejsca (w rzeczywistości wieś nazywa się Łaśmiady).

chyba czasami trzeba dorosnąć do pewnych filmów a o książkach to już nie wspomnę.


ciekawe jakby tak kupić jakieś gospodarstwo na mazurach? Wam też się marzy taka sielanka?
zachęcam do bliższego przyjrzenia się książce i serialowi.


pozdrawiam. wszystkich skrytopodczytywaczy na czele z moim Tatą

kupiłam dziś orzechy piorące - będę testować ;)

poniedziałek, 2 lipca 2012

wake me up in july

tydzień spędziłam na wsi - WSI. i tęskniłam bardzo za wanną. przywiozłam sobie kilka glinianych skorup wyszperanych w czeluściach kuchennych szafek - idealne na zakwasy. wczoraj do późnego siedziałam też drylując i smażąc czereśnie. może coś z nich dziś powstanie, w sensie powideł w słoikach.
-to tyle co u mnie w poprzednim tygodniu.

wakacje mam już od miesiąca (to dzięki euro) ale chyba dopiero teraz zaczynam czuć je w kościach. 
z uwagi na dużoo czasu wolnego niedługo siądę do maszyny i papierkowej - scrampowej roboty.

zdjęcie  zapożyczone STĄD

a ja ściskam nadrabiając blogowe zaległości.
ile się u Was zadziało, hohoho.

czwartek, 21 czerwca 2012

owoce leśne

u mnie od poniedziałku można już dostać jagody w sklepach. oszalałam na ich punkcie. wieczorem siadam sobie wygodnie na fotelu i rozkoszuję się filiżanką jagódek (tu z maminymi poziomkami).


opanował mnie kulinarny szał. może dlatego, że czasami nudno. a wieczorami nie chce się oglądać wszystkich meczów. 
ostatnio postawiłam na potrawy mączne. były pierogi ze szpinakiem i bryndzą (w ramach czyszczenia lodówki) oraz bułeczki cynamonowe. 
przepis znaleziony o TU.


wyszły smakowicie.
bo kto powiedział, że cynamon i żurawina jest dobra tylko w grudniu?

do tego światełka choinkowe. już kiedyś pojawiły się w zimowych postach. tym razem zawitały na parapet. tworzą fajny klimat wieczorem i nie przypominają choinki. do tego jagody, książka i zielona herbata - ideał.
światełka pomogły mi przetrwać wczorajszą paskudną burzę. tak mocno świeciły w oknie, że błyskawice przy nich to pikuś.
więc są dobre na wszystko o każdej porze roku ;)

miłego dnia

poniedziałek, 18 czerwca 2012

roboczy weekend

pomijając całe piłkarskie szaleństwo tego minionego weekendu działo się dużo więcej.
nie wiem, czy to dzięki obejrzeniu filmu 'Coco Chanel' (po którym spodziewałam się trochę więcej) ale w sobotę zasiadłam do maszyny, która dzięki wspólnym rodzinnym działaniom ożyła. stworzyłam kilka woreczków na przyprawy, grzyby i inne 'przydasie'. 
cieszę się, że znów wróciłam do swojego żywiołu i w całym domu można było usłyszeć turkot starego łucznika. mój tato podsumował, że jestem krawcową, szwaczką czy jak zwał tak zwał, ale artystyczną ;)


wolne dni minęły nie tylko na szyciu ale na twórczym czy odtwórczym myśleniu, tak powstał widelec na kalendarz (pomysł widziany na jakimś zagranicznym blogu). nie wiem czy Wy też tak macie, że do kalendarza w kuchni przypinacie ważne karteczki? 
tu pokazuję półprodukty, ale chyba wiecie co z nimi zrobić (magicznym klejem klamerkę przykleić do widelca). widelec drewniany - zdobyczny z jakiejś knajpki ze smażonymi krewetkami, nieużywany tylko szybko schowany do torebki, a jak wiadomo rękoma jeść też można.


i ostatni pseudo kulinarny akcent weekendu, czyli moja wyprawa po kończące się już kwiaty czarnego bzu. najlepiej szukać z dala od dróg, gdzieś na mało uczęszczanych leśnych duktach. a po co były mi kwiaty? -sok? nie sok już mam, kilkanaście buteleczek w spiżarni. 
a kwiaty były na krem/maść:


przepis znaleziony w ostatnim 'Sielskim życiu'. 
co potrzebne? baldachimy czarnego bzu, olej migdałowy i wosk pszczeli. kwiaty z łąk, olej z dobrze zaopatrzonego marketu, można też poszukać w internecie, ale w sklepie wyszedł dużo taniej (uwaga: to OLEJ a nie olejek migdałowy - według mnie można też zastosować olej ze słodkich migdałów, ale jest droższy) a wosk - z internetu, żółty lub bielony, ja wybrałam żółty. trochę czasu trzeba było poświęcić na przygotowania, moczenie w oleju, podgotowywanie co 24 godziny, ale mam nadzieję, że się opłacało.
właśnie kończę przygotowania i moje kremy/maści tężeją po dodaniu wosku. zobaczymy jak wyjdzie.

weekend nie był jedynie artystyczny, ale i fizyczny, dużo czasu spędziłam na rowerze a wczoraj wybrałam się na Śnieżne Kotły. pobiłam kilka rekordów (w 20 minut dobiegłam do schroniska, choć czasówka wskazywała 45 minut - wygrałam zakład!), myślałam, że wczoraj nie wysiądę z auta. dziś jest lepiej, choć po krótkim spacerze do sklepu moje kolano, kiedyś nadwyrężone w Tatrach daje o sobie znać. wiadomo- sport to zdrowie ;)

pozdrawiam z mrożoną kawą i nową płytą Janusza Radka.
miłego tygodnia

niedziela, 10 czerwca 2012

słodko różanie

chyba jakby ktoś mnie zobaczył w piątek krzyknąłby: wiedźma, znachorka, idź przepadnij siło nieczysta. 
tak, chyba tak wyglądałam z wariackim uśmieszkiem, sianem na głowie, obsypana kwiatami dzikiej róży ucierając jakąś papkę w moździerzu. w każdym razie efekt końcowy jest powalający:


a dokładniej to 2 słoiki pełne cukru różanego (przepis wykopany o TU).
przygotowuję się też na inne pyszności z róży, w której się zakochałam chyba będąc w Bułgarii kilka lat temu.

...

weekend minął pod znakiem meczów, stref kibica - międzynarodowych, odwiedzania rodziny oraz rozlewania soku z czarnego bzu, wytworów różanych i takich tam.

koniec tygodnia był ciężki.
może początek będzie lepszy.
tego wszystkim życzę.

niedziela, 3 czerwca 2012

jaśmin i czarny bez

ten weekend był z serii 'muszę sobie odpocząć'. wyjechałam więc na głęboką opolską wieś. mimo niesprzyjającej wietrznej i zimowej pogody (w nocy były 4 stopnie) oraz bezskutecznych namów do zapalenia w piecu - naładowałam się.
otaczały mnie pachnące piwonie, jaśmin obok którego nie udało mi się przejść bez zachwytu (dlatego mam teraz kilka gałęzi w pokoju produkujących oszałamiający zapach).
ale zdecydowanym faworytem był czarny bez. kilka kwiatowych parasoli produkuje sok w wielkim słoju w kuchni, ale bezapelacyjnie wygrały naleśniki z kwiatów. nie mogłam się naprosić przez kilka lat mojej mamy żeby je zrobiła, więc wzięłam się sama do pracy. efekt był... pachnący i pyszny. polecam wszystkim. przepis banalnie prosty: robimy ciasto naleśnikowe, maczamy w nim umyte i osuszone kwiaty, smażymy, posypujemy cukrem i jemy:)


weekend się skończył. już nie siedzę w kuchni między piecem a miotłą.
ale na jutrzejszy obiad zachomikowałam kilka kwiatów bzu.

czas się wziąć w garść i walczyć dalej z uczelnianą biurokracją.

ściskam, życząc miłego tygodnia.

czwartek, 31 maja 2012

sezon truskawkowy

brak inwencji, brak motywacji do dalszej nauki. to się chyba nazywa zmęczeniem materiału.
ten tydzień mnie wykończył. próbuję jakoś odreagowywać - przez oglądanie filmów, dziś na tapecie był Karmel (film libańsko-francuski o pewnej grupce kobiet - polecam).
do filmu niezbędna jest przekąska, czyli kawa z ciastkiem i truskawki, może nie w takiej wersji tylko bardziej saute .


wersja ze zdjęcia to akurat ciasto na dzień matki, już dawno go nie ma (ciasta oczywiście). w wersji ostatecznej było przyozdobione melisą cytrynową. a przepis; prosty, biszkopt, mascarpone z cytryną i cukrem, i na to truskawki.

...

dziś ostatni dzień maja. szybko to zleciało, do tego bardzo intensywnie.
niedługo wakacje, więc muszę poczynić jakieś plany. a jak na razie to...

ściskam mocno i wracam do książek.
dobrej nocy.

niedziela, 27 maja 2012

weekendowo

ciężkie czasy nastały. a wszystko przez sesję (system eliminacji studentów jest aktywny). czasami się zastanawiam po co mi były kolejne studia. 
spokojnie, niedługo tak przestanę myśleć tylko niech się skończy czas egzaminów.
mimo, że jestem już po semestrze letnim i powiedzmy, że mam wakacje i do tego jest weekend to tego nie czuję.
 choć te kilka 'wolnych' dni upływa mi pod znakiem rzodkiewek z maminego ogródka i truskawek, które niedawno połączyłam z mascarpone i biszkoptem.


choć nie powiem, były też milsze dni tego weekendu, a przynajmniej jego początek. wspomnienia może zachowam dla siebie.

...

głupio mi trochę, bo już od przeszło roku prowadzę ten blog i ostatnio nie ma nic rękodzielniczego.
nie będę usprawiedliwiać się tym, że maszyny padły, a pieniądze na nową stopniały z uwagi na przymusową zmianę laptopa.
w wakacje się poprawię, obiecuję.

ściskam.
życzcie mi powodzenia na ten trudny czas.