sobota, 22 października 2011

pusto

nie mam pomysłu, a może nawet pomysły mam. ale nie chce mi się zrobić. jakaś taka niemoc twórcza.

ale od wczoraj mam smaka na bezy na gorących malinach, kiedyś jedzone w Bydgoszczy u Sowy w cukierni. ale zrobię takie domowe. ale jeszcze nie dziś.

dziś jest dzień porządków. staram się ogarnąć pozostałości remontowe, poskładać, poukładać co nieposkładane i niepoukładane.

a to butelka z okna. nawet mi się spodobał motyw lawendy w butelce. ów szkło znalazłam w szafce z rozpuszczalnikami u mojej babci. odczyściłam ją i mam.


ściskam !
( to ponoć rozluźnia układ współczulny )

piątek, 21 października 2011

sezon dyniowy otwarty

wbrew pozorom nie będzie o dyniach, choć właśnie zajadam krem z dyni z mleczkiem kokosowym i dużą ilością curry. z uwagi na to, że zupka się szybko kończy, to zdjęć brak.
ale postaram się nadrobić zaległości.
w każdym razie odzyskałam laptopa i czekałam na jasny dzień by móc zrobić kilka zdjęć. oto i one. na sam początek zapowiadana broszka musztardowa. udoskonalona o koraliki. (kurcze, uwielbiam ten kolor, tak na tą jesień):


szukając koralików natknęłam się na śliczne różyczki które idealnie nadają się na kolczyki, widziałam kiedyś podobne w jakieś galerii handlowej w niebotycznej cenie. a tu ledwo 2 złote za parę...


miło jest oszczędzać na takich rzeczach, w szczególności jak można je zrobić własnymi łapkami a później ktoś się zapyta 'gdzie Ty takie cudo kupiłaś?".

mam sporo zaległości w pokazywaniu Wam tego co udało mi się kupić kiedyś. ale powoli, powoli.

a na sam koniec, żeby Was nie zamęczać troszkę uchylam rąbka tajemnicy mojego nowego wystroju w pokoju. a tu aniołek, bardzo dla mnie wartościowy, wreszcie znalazł dla siebie odpowiednie miejsce:


no i w otoczeniu moich jesiennych ulubieńców, czyli wrzosów. to już kolejna partia kupiona w poniedziałek w lidlu. teraz zakochałam się w białych, śliczne, prawda? osłonki z ikei wyszperane:


życzę miłego dnia, u mnie dość słonecznego.
a teraz wybieram się z pełniutkim brzuchem na spacer.
ściskam !




niedziela, 16 października 2011

zimno, zimno, coraz zimniej

wraz z nadchodzącą nieuchronnie zimą, ciemnymi porankami i lekkim przymrozkiem (wczoraj widziałam, wieczorem, na polach) przekonuję się do wełny. ale takiej prawdziwej, takiej drapiącej i takiej siwej. jest cudowna. naturalnie utrzymuje ciepło, człowiek się nie przegrzewa i do tego te szarości. cudo!
w piątek wybrałam się do wrocławskiego zoo, nawet mam kilka zdjęć z moimi zwierzęcymi faworytami, ale to później. spotkałam tam wiele zwierząt ale moją sympatię zdobyły alpaki, świnki, kozy i owce. tak naturalnie. o owieczki były takie cieplutkie... aż wpadłam na diaboliczny pomysł ostrzyżenia ich i zrobienia sobie swetra... (kupię sobie wrzeciono kiedyś, tak dla siebie w prezencie) jakoś wielki zamysł upadł z kretesem, ale w szafie znalazłam kilka motków wełnianych z owiec mojego dziadka ;> (złowieszczy uśmiech). już wiem co z nich będzie.
ale wracając do zoo to spotkałam tam również kozy wyglądające jak owce i śliczne świnki, co niedawno z Berlina przyjechały. mają oklapłe uszka, są czarne i wyglądają jak skrzyżowane z buldogiem. ale mają taki uśmiechnięty wyraz ryjków - śliczne.

dobrze, koniec opowiadania. chciało by się powiedzieć czas na zdjęcia. a tu nic. w takim sensie, laptop nadal w naprawie i nie wiem czy ożyje czy nie i kiedy to nastąpi. jestem na łasce internetu w telefonie i weekendowego serfowania na wsi. nadrabiam tygodniowe blogowe zaległości.

ale żeby nie było, że ja nic nie robię, to powiem, że wczoraj siadłam z filcem, wodą i szarym mydłem i powstały 2 broszki musztardowe (uwielbiam jakoś ostatnio ten kolor) z melanżem siwego i turkusu. pokażę jak tylko będę mogła.

jak narazie pozdrawiam i ściskam w słoneczny aczkolwiek niezbyt ciepły dzień.
idę dokończyć zaległości książkowe, aktualnie 'dom nad rozlewiskiem'.

sobota, 8 października 2011

kichania ciąg dalszy

nie dość, że mój nos cierpi od przeszło tygodnia, na zmianę z gardłem.
ja się nie mogę wprowadzić do pokoju, bo jeszcze czegoś brakuje.
to na dodatek mój laptop umarł.
nie wiem co mu się stało, ale znalazł się w troskliwych (mam nadzieję) rękach znajomego informatyka.

tak więc nic dziś nie pokażę. jedynie co to mogę opowiedzieć.
jest weekend więc siedzę na wsi, gdzie mam dostęp do internetu, dzięki czemu nadganiam literaturę blogową i nie tylko. - zauważyłam, że z coraz to większym zacięciem śledzę blogi kulinarne. dzięki temu, właśnie w piekarniku siedzi sobie ciasto jogurtowe.
z uwagi na 'remont na wykończeniu - ale chyba moim, psychicznym' w garażu schnie sobie lustro, takie zwykłe IKEA-owskie. jest aktualnie białe, ale będzie lekko poprzecierane. to coś czego mi między innymi brakuje w pokoju.

nie będę się rozpisywać.
życzę miłego dnia - takiego przynajmniej pod Wrocławiem - już jesiennego.
lecę doglądać ciacho.



i pamiętajcie:

http://www.keepcalmgallery.com/prints/_all

poniedziałek, 3 października 2011

A - psik !

"Spotkał katar Katarzynę, a - psik!
Katarzyna pod pierzynę, a - psik!"

chyba to najlepiej charakteryzuje mój obecny stan zdrowia, Brzechwa wiedział o kim napisać ;) no ale nie można zaniedbywać obowiązków z uwagi na katar, kaszel, temperaturę, złe samopoczucie... dobrze, już nie będę mówić dalej.

w poprzedni weekend, piękny i słoneczny postanowiłam spróbować postarzania białą i brązową farbą na przykładzie skrzyneczki przywiezionej z Zakopanego. powiem, że chyba aż tak źle nie wyszło. będzie się ładnie komponować na komódce.


oczywiście do kompletu z pigwami (nie mylić z pigwowcem). już dojrzewają, niedługo będzie czas na obieranie i nalewkę pigwową mojego taty. ponoć idzie w nogi, tak mówią inni. ja tego nie zauważyłam.
a tutaj inna perspektywa z szyszkami:


z uwagi na dość dobry efekt (tylko muszę kupić nowy lakier matowy), kolejnym obiektem do postarzenia będzie lustro, które zawiśnie w nowo odświeżonym pomieszczeniu.
co do remonto do dużo by opowiadać. meble prawie wszystkie mam już skręcone, brakuje tylko stołu. ale problem jest w tym, że nie wiem, gdzie i jak mi się wszystko zmieści. będzie dobrze... - musi być ;)

a tu kolejna konstrukcja ostatniego weekendu, pomysł zaczerpnięty z Werandy:


nie dość, że szyszki chmielowe ślicznie pachną, to jeszcze na wietrze lekko szumią. ślicznie.

aha no i w sprawach zaległych zakupów, oto nabytek, potrzebny do torebki, zawsze można coś tam schować, co niekoniecznie musi cieszyć wzrok przypadkowych torebkowych gapiów:


cudo zostało stworzone przez Kitty z TEGO bloga. zauważyłam, że pracuje ona również dla RUPIECIARNI, gdzie serdecznie zapraszam. oczywiście we Wrocławiu.

tyle tego dobrego. teraz znikam do układania książek, torebek i takich innych.
mam nadzieję do szybkiego kolejnego razu.
ściskam.

a - psik!