czwartek, 21 czerwca 2012

owoce leśne

u mnie od poniedziałku można już dostać jagody w sklepach. oszalałam na ich punkcie. wieczorem siadam sobie wygodnie na fotelu i rozkoszuję się filiżanką jagódek (tu z maminymi poziomkami).


opanował mnie kulinarny szał. może dlatego, że czasami nudno. a wieczorami nie chce się oglądać wszystkich meczów. 
ostatnio postawiłam na potrawy mączne. były pierogi ze szpinakiem i bryndzą (w ramach czyszczenia lodówki) oraz bułeczki cynamonowe. 
przepis znaleziony o TU.


wyszły smakowicie.
bo kto powiedział, że cynamon i żurawina jest dobra tylko w grudniu?

do tego światełka choinkowe. już kiedyś pojawiły się w zimowych postach. tym razem zawitały na parapet. tworzą fajny klimat wieczorem i nie przypominają choinki. do tego jagody, książka i zielona herbata - ideał.
światełka pomogły mi przetrwać wczorajszą paskudną burzę. tak mocno świeciły w oknie, że błyskawice przy nich to pikuś.
więc są dobre na wszystko o każdej porze roku ;)

miłego dnia

poniedziałek, 18 czerwca 2012

roboczy weekend

pomijając całe piłkarskie szaleństwo tego minionego weekendu działo się dużo więcej.
nie wiem, czy to dzięki obejrzeniu filmu 'Coco Chanel' (po którym spodziewałam się trochę więcej) ale w sobotę zasiadłam do maszyny, która dzięki wspólnym rodzinnym działaniom ożyła. stworzyłam kilka woreczków na przyprawy, grzyby i inne 'przydasie'. 
cieszę się, że znów wróciłam do swojego żywiołu i w całym domu można było usłyszeć turkot starego łucznika. mój tato podsumował, że jestem krawcową, szwaczką czy jak zwał tak zwał, ale artystyczną ;)


wolne dni minęły nie tylko na szyciu ale na twórczym czy odtwórczym myśleniu, tak powstał widelec na kalendarz (pomysł widziany na jakimś zagranicznym blogu). nie wiem czy Wy też tak macie, że do kalendarza w kuchni przypinacie ważne karteczki? 
tu pokazuję półprodukty, ale chyba wiecie co z nimi zrobić (magicznym klejem klamerkę przykleić do widelca). widelec drewniany - zdobyczny z jakiejś knajpki ze smażonymi krewetkami, nieużywany tylko szybko schowany do torebki, a jak wiadomo rękoma jeść też można.


i ostatni pseudo kulinarny akcent weekendu, czyli moja wyprawa po kończące się już kwiaty czarnego bzu. najlepiej szukać z dala od dróg, gdzieś na mało uczęszczanych leśnych duktach. a po co były mi kwiaty? -sok? nie sok już mam, kilkanaście buteleczek w spiżarni. 
a kwiaty były na krem/maść:


przepis znaleziony w ostatnim 'Sielskim życiu'. 
co potrzebne? baldachimy czarnego bzu, olej migdałowy i wosk pszczeli. kwiaty z łąk, olej z dobrze zaopatrzonego marketu, można też poszukać w internecie, ale w sklepie wyszedł dużo taniej (uwaga: to OLEJ a nie olejek migdałowy - według mnie można też zastosować olej ze słodkich migdałów, ale jest droższy) a wosk - z internetu, żółty lub bielony, ja wybrałam żółty. trochę czasu trzeba było poświęcić na przygotowania, moczenie w oleju, podgotowywanie co 24 godziny, ale mam nadzieję, że się opłacało.
właśnie kończę przygotowania i moje kremy/maści tężeją po dodaniu wosku. zobaczymy jak wyjdzie.

weekend nie był jedynie artystyczny, ale i fizyczny, dużo czasu spędziłam na rowerze a wczoraj wybrałam się na Śnieżne Kotły. pobiłam kilka rekordów (w 20 minut dobiegłam do schroniska, choć czasówka wskazywała 45 minut - wygrałam zakład!), myślałam, że wczoraj nie wysiądę z auta. dziś jest lepiej, choć po krótkim spacerze do sklepu moje kolano, kiedyś nadwyrężone w Tatrach daje o sobie znać. wiadomo- sport to zdrowie ;)

pozdrawiam z mrożoną kawą i nową płytą Janusza Radka.
miłego tygodnia

niedziela, 10 czerwca 2012

słodko różanie

chyba jakby ktoś mnie zobaczył w piątek krzyknąłby: wiedźma, znachorka, idź przepadnij siło nieczysta. 
tak, chyba tak wyglądałam z wariackim uśmieszkiem, sianem na głowie, obsypana kwiatami dzikiej róży ucierając jakąś papkę w moździerzu. w każdym razie efekt końcowy jest powalający:


a dokładniej to 2 słoiki pełne cukru różanego (przepis wykopany o TU).
przygotowuję się też na inne pyszności z róży, w której się zakochałam chyba będąc w Bułgarii kilka lat temu.

...

weekend minął pod znakiem meczów, stref kibica - międzynarodowych, odwiedzania rodziny oraz rozlewania soku z czarnego bzu, wytworów różanych i takich tam.

koniec tygodnia był ciężki.
może początek będzie lepszy.
tego wszystkim życzę.

niedziela, 3 czerwca 2012

jaśmin i czarny bez

ten weekend był z serii 'muszę sobie odpocząć'. wyjechałam więc na głęboką opolską wieś. mimo niesprzyjającej wietrznej i zimowej pogody (w nocy były 4 stopnie) oraz bezskutecznych namów do zapalenia w piecu - naładowałam się.
otaczały mnie pachnące piwonie, jaśmin obok którego nie udało mi się przejść bez zachwytu (dlatego mam teraz kilka gałęzi w pokoju produkujących oszałamiający zapach).
ale zdecydowanym faworytem był czarny bez. kilka kwiatowych parasoli produkuje sok w wielkim słoju w kuchni, ale bezapelacyjnie wygrały naleśniki z kwiatów. nie mogłam się naprosić przez kilka lat mojej mamy żeby je zrobiła, więc wzięłam się sama do pracy. efekt był... pachnący i pyszny. polecam wszystkim. przepis banalnie prosty: robimy ciasto naleśnikowe, maczamy w nim umyte i osuszone kwiaty, smażymy, posypujemy cukrem i jemy:)


weekend się skończył. już nie siedzę w kuchni między piecem a miotłą.
ale na jutrzejszy obiad zachomikowałam kilka kwiatów bzu.

czas się wziąć w garść i walczyć dalej z uczelnianą biurokracją.

ściskam, życząc miłego tygodnia.