poniedziałek, 8 października 2012

zaległe kulinaria francuskie

troszeczkę zaniedbałam moje blogowanie, były różne powody. w życiu się zmienia, pogoda się zmienia, pory roku się zmieniają - a ja - siedzę przeziębiona z wielką herbatą w bolesławieckim kubku.

rozpoczął się rok akademicki, na głowie mam trochę więcej spraw, choć nie powiem, koniec lata był inspirujący - spędziłam trochę czasu przy maszynie, która raz chciała współpracować a raz nie - powstało coś polarowego różowego, ale nie mogę tego pokazać, bo to prezent na powrót ;) no i zakończeniem wakacji (dość długich aczkolwiek leniwych był wypad w tatry)

obiecałam dalszy ciąg opowieści o mojej wyprawie do Francji, tym razem będzie trochę kulinarnie, no to zaczynamy!



owoce morza - moja miłość od pierwszego spróbowania lata temu. 
tym razem dzięki podróży do Normandii miałam okazję w nadmorskim miasteczku Trouville Sur Mer zobaczyć rybaków wystawiających te piękności. ogrom, zatrzęsienie i ten zapach - nie da się opisać.
popołudniu gdy na bulwarze pojawiło się więcej ludzi, można było zjeść świeżutkie ostrygi, małże czy krewetki podawane na talerzach wysypanych lodem wraz z lampką wina.
ja sama zaopatrzyłam się w 3 litry muli i wciągnęłam je ze smakiem po powrocie do domu.


i kolejna miłość, ale tym razem mrożona. na pewną kolację, jako przystawka. a jako danie główne, oczywiście żabie udka - obsmażone w czosnku, szalotce, natce i zaprawione śmietaną. jadłam nie pierwszy i nie ostatni raz.


i troszkę słodkiego - czyli makaroniki. czaiłam się na nie cały wyjazd a kupiłam je ostatniego dnia w Lidlu. pięknie wyglądają, najtańsze nie są - ale powiem szczerze, szału nie ma. nie zauroczyły mnie smakiem. według mnie lepiej wyglądają niż smakują.
następnym razem mam obiecany kurs pieczenia własnych makaroników, takich domowych, pod okiem byłego szefa kuchni.

jeśli chodzi o francuskie kulinaria, to powiem tak - zawsze wracam z nadbagażem kilogramów. zupełnie inny styl jedzenia, nikłe śniadania, przelotne obiadki (z przerwą w pracy) i straszne, długie i obfite kolacje. nie powiem, że mi to nie pasuje, bo sama nie przepadam za jedzeniem śniadań, ale najadanie się na noc... eee to chyba nie dla mnie.

każdemu kto odwiedzi ten kraj polecam wizytę w sklepach spożywczych, ja jestem zachwycona bogactwem, nie tyle warzyw i owoców co różnorodnością mięs i dań gotowych (co może najzdrowsze nie jest, ale szybko można coś wykombinować dla tabunu gości).
ja najchętniej cały mój bagaż bym poświęciła na jedzenie, co jest mało możliwe, bo leciałam samolotem z bagażem podręcznym - przy okazji pozdrawiam pana celnika, który zarekwirował mi 2 sery twierdząc, że to płyn ale zostawił foie gras ;)

do napisania, Wasza, ostatnio kura domowa - z powołania i chęci
(napisałabym też o pewnym buraku, który podbił moje serce i o kacze w pomarańczach mojej ciotki, ohh)

ściskam