sobota, 10 grudnia 2011

uzależniłam się

chyba od zakupów książkowych i tych ikeowskich.
jak na razie tłumaczę to sobie jako potrzebę umeblowania do końca no i prezentów świątecznych. więc książki zakupione, jako prezent mikołajkowy, urodzinowy i świąteczny.

bo zapomniałam powiedzieć, że ja uwielbiam grudzień.ponieważ ja mam tyle świąt w tym miesiącu. i tyle prezentów ;)

oto pierwszy prezent, mikołajkowy (ale nie jedyny, jeszcze będzie okazja, żeby pokazać resztę. i ten najpiękniejszy-wymarzony).


pewnie większość kojarzy tą lampę i klosz. widziałam takie na Waszych blogach, później w sklepie no i musiałam ją mieć. jest po pewnych przeróbkach-teraz jest bardziej oswojona. 
aktualnie czeka na regale, bo jej przeznaczenie będzie na komodzie koło lustra, ale to w przyszłości, mam nadzieję, że niedalekiej.


...


a tu o przepysznej, przecudownej herbatce z czeskiego filmu (taki pub we Wrocławiu). ostatnio pita w oryginale w środę, w przerwie euforii jarmarku bożonarodzeniowego na Rynku (wiem, że nie NA a W Rynku, ale tu, w miejskiej gwarze, się jakoś tak utarło). aha jarmark - moje ulubione stoisko ze srebrną biżuterią (już nawiedzone ze zdobyczą 2 par kolczyków), ogólnie sporo hendmejdu - polecam.
ale miało być o herbacie, to moja ostatnia wariacja, z owocami leśnymi i pomarańczą:


przepis jest prosty, czarna herbata (w oryginale dilmah ceylon gold), do tego 2 plasterki imbiru, cytryna naszpikowana goździkami, laska cynamonu i najważniejsze, maliny (mrożone raczej, ale podgrzane i chyba troszkę soku z butelki dodanego) podane w dzbanuszku.


ja się w herbacie zakochałam. cudowna. a najlepsze są te maliny, które można wyjadać z kubeczka na samym końcu.
ostatnio z braku malin dostałam mieszankę owoców, pominęłam truskawki a resztę dodałam mrożoną (nie podgrzaną) i trochę babcinego soku z malin, i miodu. super jak dla mnie. znajomi też chwalili.

właśnie dzięki tej herbacie moja zima jest malinowa.

...

z uwagi na dzień wolny, zagniotłam pierniczki, to znaczy ciasto. jakoś wcześniej nie było mi z tym po drodze. ciasto, według przepisu z XVII wieku, powinno leżeć tak z miesiąc do dwóch w ciemnym, zimnym miejscu - czytaj w lodówce, poleży chyba tydzień, albo półtora.

pieczenie to pikuś, ale najwięcej czasu zajmuje zdobienie, pamiętam, jak z mamą siedziałyśmy nocami i zdobiłyśmy pierniczki bo były potrzebne na szkolne kiermasze.

czekając aż masa (masło, cukier, przyprawy) ostygnie czytałam książkę, polecaną przez kilka blogowiczek, która ma być prezentem, więc nie powiem co to.
no, może ujawnię, że autorka jest apetyczna (chyba wiecie o kim mówię):


ja też mam często zimne ręce, więc jestem idealna do zagniatania ciasta :)

co do ciasta, to powiem, że kolejną moją słabością są takie małe, chrupiące przekąski... no może nie takie małe:


zdjęcie może sprzed 20 minut. 
bo ja mam tak, że to wieczorem, albo w nocy mnie napada, żeby coś ugotować. no i wtedy nie ma zmiłuj.
więc powstało 6 małych pizz.

wersja z rukolą jest super, nie zapycha, ale jest sycąca.

...

ten post był chyba dla wytrwałych.
mam nadzieję, że się i tak podobało. bo musiałam czatować z aparatem czekając na słońce, albo sama doświetlać.

ściskam!


p.s. wiecie, że ostatnio znalazłam w kieszeni mojej alpaki (tak mówię na mój kożuszek, ale wcale nie jest z alpaki) dwie pachnące laski cynamonu?  chyba święta faktycznie się zbliżają


4 komentarze:

  1. Widzę, że mamy podobne uzależnienia, skusiłam się ostanio na dość spory zakup ksiązkowy online, na szczęście do ikea mam bardzo daleko bo chyba bym zbankrutowała, ale gdy tylko gdzieś wyjeżdżamy nie odpuszczę sobie wizyty w ikea :)
    Pozdrawiam
    Gosha

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmmm...wszystko apetyczne ;ddd

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu wszystko bardzo apetyczne ,ale myślę , że ta
    herbatka jest wyśmienita . Spróbuję sobie zrobić
    tylko nie mam malin ,lecz swój sok .Moje uznanie
    za wspaniały komentarz . Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  4. Też sklep Ikea odwiedzam... nie chętnie, ale Moja ciągnie - dosłownie. Mam nadzieję, że taką pizzę kiedyś skosztuję...

    OdpowiedzUsuń