poniedziałek, 21 listopada 2011

pomau, pomau

jak mawia mój wujek - francuz.

nadrabiam zaległości, ale najgorsze, że zaległości nie hendmejdowe. 
znów wróciłam do wieczornego czytania. organizuję sobie czas uczelniany w przepełnionym kalendarzu. ale chyba nic poza tym. choć jest coś. byłam na świątecznych zakupach w Kreaterii, ale tak fizycznie. no i nakupiłam troszkę świątecznych papierów na kartki. może uda się coś zrobić, albo w weekend albo w tygodniu... trzymajcie kciukalce!   oj... i pierniczki trzeba zagnieść... ehh

w każdym razie, wykopałam z garażu taki to świecznik, już od dawna miałam na niego chrapkę!


gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie, jest jeszcze jeden, troszkę podobny, ale ten ładniejszy. 
tylko muszę coś wymyślić na tą rdzę, choć dodaje uroku, miło byłoby się jej pozbyć.
na moje okno to on był polewany emalią a później wypalany... więc warstwa emalii jest dorodna i śliczna.
a może ktoś ma pomysł na odrdzewienie?

...

w miniony piątek odbyło się rozdanie dyplomów mojego wydziału. bardzo sympatycznie, lecz niewiele osób postanowiło odebrać ten dokument w Auli Leopoldina.
po uroczystości zostałam zaproszona na obiad do bardzo miłej restauracji naprzeciwko Uniwersytetu w Marinie, czyli przystani jachtowej.
bardzo spodobała mi się ascetyczna ale urocza dekoracja stołu... i te kolory:


obok siebie miałam okno z widokiem na UWr. ślicznie!


a na sam koniec, a raczej, przynajmniej jak dla mnie, początek dnia, ulubione wiosenne kwiatki - hiacynty!
tej jesieni cieszą się u mnie dużym powodzeniem.
mam ich aż 5 na oknie... aż mi osłonek na doniczki brak ;)
ściskam!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz