czwartek, 17 listopada 2011

a czasu brak...

dawno mnie tu nie było, to znaczy byłam, ale nic nie pisałam. staram się być na bieżąco z Waszymi blogami, a ja stoję cały czas w miejscu.
pomysły się kłębią w głowie, ale cierpię na brak czasu. trochę z własnego wyboru. studiowanie dwóch kierunków z gonieniem po całym mieście jest męczące. 
nawet wczoraj chciałam zamieścić posta, ale jak przyszłam do domu o 18, będąc o 8 już na matematyce i tak cały dzień na uczelniach, to padłam i zupełnie nic mi się nie chciało.

poprawię się, obiecuję. nawet udało mi się być w Środzie Śląskiej na pewnych warsztatach prowadzonych przez Olgę z Mojego warsztatu. wymalowałam tam papier, który przyda się do świątecznych kartek, z którymi już mam opóźnienie.


dzień wolny sponsorował Uniwersytet Wrocławski z uwagi na jego święto. a przycisk do papieru to prezent od kuzynki.
UWr sponsoruje również ciekawy tydzień z dwoma wtorkami i dwoma piątkami, tak to jest, np. ja dziś mam piątek, a jutro też jest piątek... to skomplikowane do wytłumaczenia. w każdym razie w jutrzejszy piątek mam rozdanie dyplomów w Auli Leopoldina;)

dość o uczelni, no może nie tak do końca. ponieważ co roku używam kalendarz akademicki, bez którego czuję się jak bez ręki. ale z uwagi na natłok obowiązków się w nim już nie mieszczę, od nowego roku będę miała nowy, jak narazie jest brzydactwem, ale ja go upiększę scrampbookując:


widziałam dużo pomysłowych kalendarzy w Pakamerze. i postaram się coś zrobić podobnego, na własny użytek. efekty niedługo. 
a ta książeczka, pewnie znacie takie notatniki, dołączają je do rachunków, żeby obciążyć koperty. ja postaram się ją przerobić na zeszycik "must have" - mam za dużo marzeń konsumpcyjnych do spełnienia, a nie chcę o żadnym zapomnieć, więc będę je spisywać. potrzebna tylko będzie maszyna, która ostatnio wytaszczyłam tylko po to by skrócić spodnie na długoweekendową wyprawę, ale obiecuję się wziąć za nią i za siebie.


nie tylko nie mam czasu na ręczne robótki, ale również na ogarnięcie nieporządku w moim otoczeniu, choć dziś o dziwo mi się to udało (szczęśliwa). kiedyś wypatrzyłam w sklepie taki oto magnes... ten tekst stał się moją życiową mantrą, chyba cały czas był, ale sobie tego nie uświadamiałam ;)


w wolnych chwilach, jeszcze jakiś miesiąc temu zaczęłam czytywać... jak nigdy nie przepadałam za książkowymi romansidłami i takimi innymi, to ta seria mi się spodobała. może dlatego, że kiedyś też bym chciała się wyrwać z miasta i mieć takie miejsce, może być nad rozlewiskiem, gdzie czas będzie biegł inaczej i wszystko będzie takie... takie - po prostu. tak!


ku mojej wewnętrznej radości zaczęłam przejmować pewne teksty z tych książek do swojego słownictwa, tak!


noszę w sobie też trochę Karkonoszy, bo na długi weekend wybrałam się ze znajomymi do Karpacza, bardzo sympatycznie, bardzo ciepło, bardzo odpoczęłam tak psychicznie, bo fizycznie, to chyba do dziś odpoczywam.


miłego popołudnia, słonecznego, przynajmniej we Wrocloviu ;)






3 komentarze:

  1. Ech ten czas... Niestety leci jak szalony! A moją maksymą jest inny tekst z magnesu: Kurz jest niewidoczny kiedy jest wszędzie!!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurz to prowokator!!! Nie dajcie się mu. Polecam ignorować go to sobie pójdzie...

    OdpowiedzUsuń
  3. ignorancja jest dobra do pewnego momentu, a później jak już meble zaczynają zmieniać kolor na brunatno szary...
    raz na jakiś czas można się przemóc i ogarnąć to wszystko wokół, bo się okazuje, że nie ma gdzie robić zdjęć na bloga ;P

    OdpowiedzUsuń