czwartek, 31 maja 2012

sezon truskawkowy

brak inwencji, brak motywacji do dalszej nauki. to się chyba nazywa zmęczeniem materiału.
ten tydzień mnie wykończył. próbuję jakoś odreagowywać - przez oglądanie filmów, dziś na tapecie był Karmel (film libańsko-francuski o pewnej grupce kobiet - polecam).
do filmu niezbędna jest przekąska, czyli kawa z ciastkiem i truskawki, może nie w takiej wersji tylko bardziej saute .


wersja ze zdjęcia to akurat ciasto na dzień matki, już dawno go nie ma (ciasta oczywiście). w wersji ostatecznej było przyozdobione melisą cytrynową. a przepis; prosty, biszkopt, mascarpone z cytryną i cukrem, i na to truskawki.

...

dziś ostatni dzień maja. szybko to zleciało, do tego bardzo intensywnie.
niedługo wakacje, więc muszę poczynić jakieś plany. a jak na razie to...

ściskam mocno i wracam do książek.
dobrej nocy.

niedziela, 27 maja 2012

weekendowo

ciężkie czasy nastały. a wszystko przez sesję (system eliminacji studentów jest aktywny). czasami się zastanawiam po co mi były kolejne studia. 
spokojnie, niedługo tak przestanę myśleć tylko niech się skończy czas egzaminów.
mimo, że jestem już po semestrze letnim i powiedzmy, że mam wakacje i do tego jest weekend to tego nie czuję.
 choć te kilka 'wolnych' dni upływa mi pod znakiem rzodkiewek z maminego ogródka i truskawek, które niedawno połączyłam z mascarpone i biszkoptem.


choć nie powiem, były też milsze dni tego weekendu, a przynajmniej jego początek. wspomnienia może zachowam dla siebie.

...

głupio mi trochę, bo już od przeszło roku prowadzę ten blog i ostatnio nie ma nic rękodzielniczego.
nie będę usprawiedliwiać się tym, że maszyny padły, a pieniądze na nową stopniały z uwagi na przymusową zmianę laptopa.
w wakacje się poprawię, obiecuję.

ściskam.
życzcie mi powodzenia na ten trudny czas.

poniedziałek, 21 maja 2012

porobiło się

ostatnimi czasy, nawet dłuższej niż ostatnimi dużo się dzieję. od spraw rodzinnych po naukowe no i nie zapominając o technologicznych.
niedawno odzyskałam laptopa, tzn. poprzedni umarł śmiercią naturalną albo i nie po raz drugi, aktualnie zastępuje go nowy sprzęt.
człowiekowi się wydaje. bez laptopa można żyć, ale na Boga, nie w czasie sesji i takich zawirowań!

wracając do tematyki blogowej, jestem szczęśliwa, bo wszystko co miało wisieć, zawisło (nareszcie). choć po przebojach remontowych (rozpoczętych jakiś rok temu) pozostało jeszcze kilka kartonów. ale w wolnym czasie wezmę się za nie.


ikeowska szyna spełniająca funkcję trzymacza przyborów biurowych. no i jaskier. który padł.... i wylądował w maminym ogródku. 
aktualnie w drugiej doniczce znajduje się bluszcz. lubię takie roślinne akcenty w miejscu stworzonym do pracy.
zawisło również lustro i zegar. postanowiłam, że nie będę szaleć jeśli chodzi o wiszące przydasie. choć marzy mi się jeszcze ładny wieszaczek przy drzwiach, na torebki i takie tam.

...

a żeby się odstresować, wybrałam się z rodzicami na wycieczkę rowerową. Oni  - latem codziennie jeżdżą dla formy, ja postanowiłam dołączyć. pobiliśmy rekord kilometrowy, a mnie bolą dziś moje cztery litery.
było fantastycznie, gorący zapach lasu, później nadodrzański chłodek.


przepraszam za zdjęcie, ale robione telefonem. 
jak przystało na ... na mnie to nie mogłam się powstrzymać żeby po drodze nie skubnąć kwiatów.
a zaczęło się od żółtych wodnych kosaćców, przez łubin i nieznane mi chabazie.

a teraz znikam zrobić sobie śniadanie (ja i śniadanie... dziwne)
miłego dnia.
sobie i Wam.

ściskam!




sobota, 5 maja 2012

było to w maju...

przez cały majowy weekend chyba nie było większego lenia niż ja. co najgorsze, mój dluugi weekend skończy się dopiero za tydzień, więc mam jeszcze dużo czasu na nie robienie nic.

za to, spędziłam parę uroczych chwil na dalekiej wsi. spotkałam tak różne stworzonka, ale najbardziej urzekł mnie ten osobnik:


dziadek zawsze mi mówił, że tam gdzie są chrabąszcze tam jest czyste powietrze. na jakiś czas zniknęły, ale widzę wielki powrót fruwających, łaskoczących stworzonek.

do uroczych chwil muszę dopisać też moment przed burzą, a raczej kilkoma grzmotami, bo burza była nieudana.
na chwilę powietrze stanęło, unosił się zapach pachnących jabłoni, grusz, śliw; a później mocny podmuch i wszystkie płatki zawirowały w powietrzu - to było coś.

...
 


nadszedł sezon konwaliowo-bzowy. już w pokoju mam dwa bukiety, które wieczorową porą roztaczają taki zapach, że aż w głowie się kręci.

powiem szczerze. od wczoraj mam chęć wytaskania maszyny z szafy. ale po 1 to nie wiem, która działa. bo łucznik się obraził, jedna nie ma paska. no nie wiem.w każdym razie moje chęci nic nie wskórały. ale może dziś...

jak widać moja twórczość zamarła. trzeba się zmobilizować.
ściskam słonecznie, znów ze wsi, ale już nie tak dalekiej.