wtorek, 27 grudnia 2011

i już po...

te dni świąteczne były za bardzo leniwe, ale to bardzo za leniwe.
po Wigilii czas już płynie wolnej... można dłużej pospać, później poleniuchować na kanapie z kubkiem herbaty. odwiedziny rodziny lub u rodziny, gdzie nikt nie może patrzeć na jedzenie, ale kawałek ciasta i kawa zawsze wejdzie...

i tak się zaczęło śniadanie w drugi dzień świąt, dobrą kawą:


namalowałam nawet na niej choinkę, ale chyba z perspektywy czasu i zdjęcia wygląda bardziej jak gwiazda?! proszę bez komentarza.

i tak ze śniadania zrobiło się popołudnie, trochę spacerów, trochę gadania o niczym i cudownego siedzenia w otoczeniu najbliższych.


miło mija ten rozleniwiający czas. a najgorzej jest się podźwignąć z tej kanapy i uświadomić sobie, że trzeba wrócić do rutyny życia, bo jest tyle spraw do załatwienia.
ja jakoś nie mogę, nie chce mi się. 
zaczynam żyć wyjazdowym sylwestrem. 
trochę czasu trzeba nadrobić.

ściskam. nadal z kanapy.


sobota, 24 grudnia 2011

już za parę godzin...

pewnie większość z Was, moje kochane blogerki, krząta się po kuchni od samego ranka, albo wykańcza dekoracje domowe na ten niezwykły wieczór.
znalazłam jednak moment, żeby się z Wami podzielić moimi dekoracjami, które zagościły u moich rodziców gdzie będzie Wigilia... 


wianuszek został kupiony w wersji surowej , ja tylko podokładałam anielskie włosy, kilka czerwonych żurawinopodobnych kulek i bombki w wersji mini. tak akurat zmieściły się 3 świeczki. 2 z nich są przyozdobione decoupagem.


świeczniki wersja mini na mniejszą ławę przy sofie. pomysł zaczerpnięty z Waszych blogów. nie spodziewałam się, że orzeszki mogą być przydatne również do takich dekoracji. ale wyglądają uroczo.


pierniczki zaraz po upieczeniu w wersji saute.


i już przyozdobione. troszkę męczarni z ozdabianiem, ale efekt chyba jest?
od lat już pieczemy w naszym domu pierniczki, mamy przepis z XVII wieku, ciasto musi swoje odleżakować, minimum 2 tygodnie a najlepiej z 2 miesiące.
a później dekoracja, która kończyła się późno w nocy i rozdawnictwo dla znajomych.
a niektóre wędrują na choinkę.
dekorację umilał mi pachnący prezent z Magicznego domku (który pozdrawiam!) i obiecuję po świętach pokazać co to było.


w tym roku bez gwiazdy betlejemskiej, a za to z hiacyntami... bo ta pogoda za oknem raczej taka jesienno-wiosenna, więc hiacynty idealnie się wpisują przy okazji zniewalając zapachem.

i na sam koniec:


wszystkim odwiedzającym życzę 
Wszystkiego Najlepszego z okazji Bożego Narodzenia.
 tego, żeby te dni upłynęły w ciepłej rodzinnej atmosferze. 
no i wielu twórczych inspiracji w nadchodzącym Nowym Roku.


ściskam Was, jak zwykle
ale dziś tak świątecznie!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

mikołajkowe

obiecałam pokazać mikołajkowe prezenty, tak więc oto post mikołajkowy.

 wymarzony prezent mikołajkowy od największego kłamczucha mikołajowego, chyba rozpoznajecie z czyjej pracowni pochodzi?:


a jeśli nie wiecie, to powiem Wam. ta kopertówka jest prosto z piekła! od zu (czyli zuzi górskiej), której prace można podziwiać na jej blogu, o TU .

to już mój drugi nabytek z tej pracowni. pierwszy przybył do mnie w wakacje, typowo marynarska kopertówka z paski i kropki od spodu. miałam ją pokazać, ale czasu brak, no i chyba nie mam z nią zdjęcia;( a była często używana.

kolejny prezent, to taki, który sama sobie wybrałam. zresztą ten pierwszy też był wybrany, ale mikołajowi wspominałam o nim dawno... i myślałam, że nie pamięta. a tu zdziwienie.

no dobrze, do rzeczy, oto i on:


zwie się "dekoracje na Boże Narodzenie". chyba jest dość popularny w kręgach szyciowych, bo widziałam wykroje, które idealnie mi pasują do dekoracji stworzonych przez niektóre z blogowiczek.
pomocny bardzo i bardzooo inspirujący.
tylko do tej inspiracji jest potrzebna chęć i czas, a z tym to wiemy jak jest.

to był właśnie przegląd prezentów mikołajkowych. ominęłam pokazywanie skarpetek, choć są w przeuroczych kolorkach.

...

szukając prezentów dla innych, w empiku natknęłam się na reedycję pewnej książki z mojego dzieciństwa, pamiętacie taką:


uwielbiam tą okładkę, jest tak prosta i urocza.
to jest wydanie z 1953 chyba, służyło mojej mamie i służyło mi.
choć nowa książeczka ładnie wygląda, nie jest porysowana, to chyba jednak najpiękniejsza jest ta - z historią.


tyle na dziś.
mam ciężki tydzień przed sobą, ale zaglądnę tu czasem.

ściskam

p.s. jutro jest ważny dla mnie dzień, choć ja chyba go nie lubię.. to znaczy uwielbiam 13, bo to szczęśliwa liczba, jak dla mnie.
pokrótce powiem, będę świętować, może nie kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, ale... ;)



sobota, 10 grudnia 2011

uzależniłam się

chyba od zakupów książkowych i tych ikeowskich.
jak na razie tłumaczę to sobie jako potrzebę umeblowania do końca no i prezentów świątecznych. więc książki zakupione, jako prezent mikołajkowy, urodzinowy i świąteczny.

bo zapomniałam powiedzieć, że ja uwielbiam grudzień.ponieważ ja mam tyle świąt w tym miesiącu. i tyle prezentów ;)

oto pierwszy prezent, mikołajkowy (ale nie jedyny, jeszcze będzie okazja, żeby pokazać resztę. i ten najpiękniejszy-wymarzony).


pewnie większość kojarzy tą lampę i klosz. widziałam takie na Waszych blogach, później w sklepie no i musiałam ją mieć. jest po pewnych przeróbkach-teraz jest bardziej oswojona. 
aktualnie czeka na regale, bo jej przeznaczenie będzie na komodzie koło lustra, ale to w przyszłości, mam nadzieję, że niedalekiej.


...


a tu o przepysznej, przecudownej herbatce z czeskiego filmu (taki pub we Wrocławiu). ostatnio pita w oryginale w środę, w przerwie euforii jarmarku bożonarodzeniowego na Rynku (wiem, że nie NA a W Rynku, ale tu, w miejskiej gwarze, się jakoś tak utarło). aha jarmark - moje ulubione stoisko ze srebrną biżuterią (już nawiedzone ze zdobyczą 2 par kolczyków), ogólnie sporo hendmejdu - polecam.
ale miało być o herbacie, to moja ostatnia wariacja, z owocami leśnymi i pomarańczą:


przepis jest prosty, czarna herbata (w oryginale dilmah ceylon gold), do tego 2 plasterki imbiru, cytryna naszpikowana goździkami, laska cynamonu i najważniejsze, maliny (mrożone raczej, ale podgrzane i chyba troszkę soku z butelki dodanego) podane w dzbanuszku.


ja się w herbacie zakochałam. cudowna. a najlepsze są te maliny, które można wyjadać z kubeczka na samym końcu.
ostatnio z braku malin dostałam mieszankę owoców, pominęłam truskawki a resztę dodałam mrożoną (nie podgrzaną) i trochę babcinego soku z malin, i miodu. super jak dla mnie. znajomi też chwalili.

właśnie dzięki tej herbacie moja zima jest malinowa.

...

z uwagi na dzień wolny, zagniotłam pierniczki, to znaczy ciasto. jakoś wcześniej nie było mi z tym po drodze. ciasto, według przepisu z XVII wieku, powinno leżeć tak z miesiąc do dwóch w ciemnym, zimnym miejscu - czytaj w lodówce, poleży chyba tydzień, albo półtora.

pieczenie to pikuś, ale najwięcej czasu zajmuje zdobienie, pamiętam, jak z mamą siedziałyśmy nocami i zdobiłyśmy pierniczki bo były potrzebne na szkolne kiermasze.

czekając aż masa (masło, cukier, przyprawy) ostygnie czytałam książkę, polecaną przez kilka blogowiczek, która ma być prezentem, więc nie powiem co to.
no, może ujawnię, że autorka jest apetyczna (chyba wiecie o kim mówię):


ja też mam często zimne ręce, więc jestem idealna do zagniatania ciasta :)

co do ciasta, to powiem, że kolejną moją słabością są takie małe, chrupiące przekąski... no może nie takie małe:


zdjęcie może sprzed 20 minut. 
bo ja mam tak, że to wieczorem, albo w nocy mnie napada, żeby coś ugotować. no i wtedy nie ma zmiłuj.
więc powstało 6 małych pizz.

wersja z rukolą jest super, nie zapycha, ale jest sycąca.

...

ten post był chyba dla wytrwałych.
mam nadzieję, że się i tak podobało. bo musiałam czatować z aparatem czekając na słońce, albo sama doświetlać.

ściskam!


p.s. wiecie, że ostatnio znalazłam w kieszeni mojej alpaki (tak mówię na mój kożuszek, ale wcale nie jest z alpaki) dwie pachnące laski cynamonu?  chyba święta faktycznie się zbliżają


wtorek, 6 grudnia 2011

post mało mikołajkowy

chodził za mną już dłuższy czas... stroik adwentowy ze świeczkami. nigdy jakoś nie miałam weny, potrzeby, czegokolwiek... by go zrobić.
w weekend na wsi padało, a myślałam, że natnę sobie trochę gałązek świerka do domu. z motywacją, nagle wybiegłam w kaloszach i sztormiaku po sekatory i naciachałam (swoją drogą sztormiak i kalosze w grudniu?!). 
nie narzekam, bo chyba wolę taką pogodę niż ślizganie się po ulicach na śnieżnej brei i ogromne korki (bo drogowców zaskoczył śnieg w grudniu).

w każdym razie, na komódce z dekoracjami zamieszkał taki oto wytwór w drewnianym pudełeczku udoskonalonym przeze mnie;)


tekst na klipsie to "god jul" czyli życzenia wesołych świąt po norwesku/szwedzku, rok temu wpadłam na pomysł nauki języka szwedzkiego, ale spełzło to na niczym, a teraz nie mam za dużo czasu.
ale jeszcze kiedyś się nauczę, tak!


a tu moje ostatni wypieki, wiem, że powinnam raczej zająć się nareszcie wyrabianiem ciasta na pierniczki, ale jakoś pizza mi przypadła do gustu ostatnio:


i wersja z oregano i gruboziarnistą solą:


co do mikołajek, to jeszcze pokażę mój prezent w postaci klosza, który wczoraj troszczę pozmieniałam kując  się niemiłosiernie w palce.
ale to jak będzie lepsze światło. bo jak na razie jest szaro i ponuro.

no i ogłaszam tą zimę pod hasłem - zima z malinami!
(szczegóły później)