niedziela, 27 listopada 2011

wracam z weną... chyba

dziś już miałam lepszy dzień na twórcze szaleństwo. 
maszyna od wczoraj stoi w kuchni i za każdym razem jak ją mijam robiąc herbatę to stwierdzam: 'coś trzeba zrobić, bo przecież nie na darmo ją wytaszczyłam z szafy!'.

no i tak zaczęłam robić projekt kalendarzowy na przyszły rok. ale to tylko kawałek, taka zapowiedź.
uwielbiam te zestawienia kolorystyczne:


troszkę rozgardiaszu na łóżku... bo w końcu muszę mieć troszkę miejsca na dobór papierów ;). no i nowe/stare nabytki, czyli nitownica i dziurkacz, którego nie widać:


i obiecane kartki. czekałam aż do popołudnia, bo zdjęcia z rana mi nie wyszły...


wczorajszy dzień był dla mnie mało inspirujący i powiem szczerze, że nie jestem zadowolona z kartek... 
ale wieczorem humor mi się poprawił dzięki innym ludziom.

dziś już chyba nic nie wykombinuję.
ale kartek jeszcze muszę trochę zrobić.

aha, kształt bombki i choinek został odrysowany z nowo nabytych foremek do pierniczków.
troszkę inspiracji do podglądnięcia i foremki dostępne w home&you.

sobota, 26 listopada 2011

chyba zaczynam

widzę, że na Waszych blogach już od hmm... 3 tygodni pojawiają się akcenty związane ze Świętami. ja pewnie zaczęłabym też wcześniej, ale z czasem jest ciężko. dlatego w ten chorobowy weekend postanowiłam zacząć działać.

pewnego razu przechadzając się po markecie budowlanym, dość często odwiedzam to miejsce od tegorocznego lata, zobaczyłam światełka led-owe. postanowiłam zakupić i udekorować. przypadkiem nawinęły się też anielskie skrzydła w wersji mini. i tak oto zdobią moje lustro... jeszcze nie powieszone, ale spełnia oczekiwania:


bardzo ładnie i tak dziewczęco to wygląda. a wieczorem... wcale nie jak dyskotekowa tania dekoracja!

no i okno dostało reniferów i śnieżynek, zwierzaki są z ikei, wyszperane w dziale z ozdobami świątecznymi. a śnieżynki, z marketu budowlanego. ładnie połyskują na świetle.


w oknie delikatnie wieczorami odbija się światło ledów.


dziś też usiadłam do stołu i do maszyny. powstały, uwaga, aż 4 kartki świąteczne. chciałam je pokazać, ale jak zaczęłam robić zdjęcia, to się okazało, że za ciemno i wyszły niespecjalnie. więc trzeba będzie poczekać na słońce. czyli prawdopodobnie pokażę je jutro.

a teraz znikam w czeluściach szlafrokowych.
z kieszeniami wypchanymi smarkatkami ;)





poniedziałek, 21 listopada 2011

zapomniałabym

panie M. - dziękuję za przypomnienie ;)


więcej informacji  TU

pomau, pomau

jak mawia mój wujek - francuz.

nadrabiam zaległości, ale najgorsze, że zaległości nie hendmejdowe. 
znów wróciłam do wieczornego czytania. organizuję sobie czas uczelniany w przepełnionym kalendarzu. ale chyba nic poza tym. choć jest coś. byłam na świątecznych zakupach w Kreaterii, ale tak fizycznie. no i nakupiłam troszkę świątecznych papierów na kartki. może uda się coś zrobić, albo w weekend albo w tygodniu... trzymajcie kciukalce!   oj... i pierniczki trzeba zagnieść... ehh

w każdym razie, wykopałam z garażu taki to świecznik, już od dawna miałam na niego chrapkę!


gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie, jest jeszcze jeden, troszkę podobny, ale ten ładniejszy. 
tylko muszę coś wymyślić na tą rdzę, choć dodaje uroku, miło byłoby się jej pozbyć.
na moje okno to on był polewany emalią a później wypalany... więc warstwa emalii jest dorodna i śliczna.
a może ktoś ma pomysł na odrdzewienie?

...

w miniony piątek odbyło się rozdanie dyplomów mojego wydziału. bardzo sympatycznie, lecz niewiele osób postanowiło odebrać ten dokument w Auli Leopoldina.
po uroczystości zostałam zaproszona na obiad do bardzo miłej restauracji naprzeciwko Uniwersytetu w Marinie, czyli przystani jachtowej.
bardzo spodobała mi się ascetyczna ale urocza dekoracja stołu... i te kolory:


obok siebie miałam okno z widokiem na UWr. ślicznie!


a na sam koniec, a raczej, przynajmniej jak dla mnie, początek dnia, ulubione wiosenne kwiatki - hiacynty!
tej jesieni cieszą się u mnie dużym powodzeniem.
mam ich aż 5 na oknie... aż mi osłonek na doniczki brak ;)
ściskam!




czwartek, 17 listopada 2011

a czasu brak...

dawno mnie tu nie było, to znaczy byłam, ale nic nie pisałam. staram się być na bieżąco z Waszymi blogami, a ja stoję cały czas w miejscu.
pomysły się kłębią w głowie, ale cierpię na brak czasu. trochę z własnego wyboru. studiowanie dwóch kierunków z gonieniem po całym mieście jest męczące. 
nawet wczoraj chciałam zamieścić posta, ale jak przyszłam do domu o 18, będąc o 8 już na matematyce i tak cały dzień na uczelniach, to padłam i zupełnie nic mi się nie chciało.

poprawię się, obiecuję. nawet udało mi się być w Środzie Śląskiej na pewnych warsztatach prowadzonych przez Olgę z Mojego warsztatu. wymalowałam tam papier, który przyda się do świątecznych kartek, z którymi już mam opóźnienie.


dzień wolny sponsorował Uniwersytet Wrocławski z uwagi na jego święto. a przycisk do papieru to prezent od kuzynki.
UWr sponsoruje również ciekawy tydzień z dwoma wtorkami i dwoma piątkami, tak to jest, np. ja dziś mam piątek, a jutro też jest piątek... to skomplikowane do wytłumaczenia. w każdym razie w jutrzejszy piątek mam rozdanie dyplomów w Auli Leopoldina;)

dość o uczelni, no może nie tak do końca. ponieważ co roku używam kalendarz akademicki, bez którego czuję się jak bez ręki. ale z uwagi na natłok obowiązków się w nim już nie mieszczę, od nowego roku będę miała nowy, jak narazie jest brzydactwem, ale ja go upiększę scrampbookując:


widziałam dużo pomysłowych kalendarzy w Pakamerze. i postaram się coś zrobić podobnego, na własny użytek. efekty niedługo. 
a ta książeczka, pewnie znacie takie notatniki, dołączają je do rachunków, żeby obciążyć koperty. ja postaram się ją przerobić na zeszycik "must have" - mam za dużo marzeń konsumpcyjnych do spełnienia, a nie chcę o żadnym zapomnieć, więc będę je spisywać. potrzebna tylko będzie maszyna, która ostatnio wytaszczyłam tylko po to by skrócić spodnie na długoweekendową wyprawę, ale obiecuję się wziąć za nią i za siebie.


nie tylko nie mam czasu na ręczne robótki, ale również na ogarnięcie nieporządku w moim otoczeniu, choć dziś o dziwo mi się to udało (szczęśliwa). kiedyś wypatrzyłam w sklepie taki oto magnes... ten tekst stał się moją życiową mantrą, chyba cały czas był, ale sobie tego nie uświadamiałam ;)


w wolnych chwilach, jeszcze jakiś miesiąc temu zaczęłam czytywać... jak nigdy nie przepadałam za książkowymi romansidłami i takimi innymi, to ta seria mi się spodobała. może dlatego, że kiedyś też bym chciała się wyrwać z miasta i mieć takie miejsce, może być nad rozlewiskiem, gdzie czas będzie biegł inaczej i wszystko będzie takie... takie - po prostu. tak!


ku mojej wewnętrznej radości zaczęłam przejmować pewne teksty z tych książek do swojego słownictwa, tak!


noszę w sobie też trochę Karkonoszy, bo na długi weekend wybrałam się ze znajomymi do Karpacza, bardzo sympatycznie, bardzo ciepło, bardzo odpoczęłam tak psychicznie, bo fizycznie, to chyba do dziś odpoczywam.


miłego popołudnia, słonecznego, przynajmniej we Wrocloviu ;)